Aż 40% rodziców dzieli się w internecie zdjęciami i filmami, na których są dzieci. Rocznie wrzucamy do sieci średnio 72 zdjęcia i 24 filmy ze swoimi pociechami. Większość z nas myśli, że widzą je tylko nasi znajomi. A jak jest naprawdę?
Sharenting to termin utworzony od słów „parenting” oraz „share”, który określa praktykę dzielenia się w sieci zdjęciami oraz informacjami na temat swoich dzieci. Rodzice z dumą prezentują swoje pociechy na Instagramie, Facebooku, blogach czy innych platformach społecznościowych, tworząc swoistą kronikę ich życia, która dokumentuje nie tylko codzienność, ale też ważne kamienie milowe, jak pierwsze kroki, pierwsze słowa czy później sukcesy szkolne.
Z pozoru wydaje się, że to niewinne działanie, podyktowane chęcią dzielenia się z innymi emocjonującymi momentami z naszego życia. Fotografia śpiącego dziecka, pierwszy ząbek – dzielimy się nimi z innymi rodzicami, którzy mogą identyfikować się z podobnymi doświadczeniami.
Jednak sharenting to nie tylko chwilowe emocje, ale także proces, który zostawia trwałe cyfrowe ślady. Każde zdjęcie, każdy post, jest jak kropka tuszu na papierze, która z czasem staje się cyfrowym obrazem dziecka, dostępnym nie tylko dla rodziny i przyjaciół, ale także dla szerszej publiczności online. A to może mieć długotrwałe konsekwencje, z których rodzice często nie zdają sobie sprawy, publikując kolejne zdjęcia swoich dzieci. To, co umieszczamy w internecie, zostaje w nim na zawsze.
O zjawisku tym opowiada Tomasz Rożek z Fundacji Nauka. To lubię w filmie:
Również w publikacji NASK i Dyżurnet.pl "Cyfrowy ślad małego dziecka" , zaprezentowano „w pigułce” zagrożenia, jakie płyną z nieostrożnego publikowania wizerunku dzieci, a także dobre praktyki, które pomogą rodzicom najmłodszych dzieci umiejętne zarządzać wizerunkiem swoich pociech.